Mało która gra sanboxowa jest pozbawiona jakiegokolwiek systemu walki. Przeważnie w każdej musimy mierzyć się z przeciwnikami, czy to korzystając z mieczy czy też z karabinów. Bez względu na to, w każdej grze o otwartej strukturze znajdzie się taki przeciwnik, który jest tak irytujący, że odechciewa się grać.
Są to takie jednostki bądź grupy, które nie tylko są frustrujące z powodu ich poziomu trudności, ale także z powodu zbyt częstego pojawiania się znikąd. W tym zestawieniu chciałbym przedstawić najbardziej problematycznych przeciwników w grach sandboxowych, którzy sprawiali, że moje ciśnienie skakało do niebotycznych wartości, a sprzęt do grania latał po całym pokoju. Uwaga! Poniższy tekst zawiera spoilery fabularne z niektórych gier. Czytasz na własną odpowiedzialność!
Wiedźmokruk
Każdy kto grał w Skyrima wie, że ta gra nie słynie ze zbyt przyjemnego systemu walki. Przeciwnicy potrafią wymagać sporego zaangażowania i znajomości ów mechaniki. Grając pierwszy raz w Skyrima dosyć szybko załapałem podstawy i byłem dumny ze swoich skromnych umiejętności pozwalających pokonać wilka czy też jakichś bandytów. Szedłem jak burza aż dotarłem do momentu, w którym trafiłem na questa w Białej Grani, zachęcającego mnie do odzyskania Zguby Pokrzyw. Przedmiot ten to nic innego jak narzędzie niezbędne do wykonania głównej części zadania. Pierwotnie quest wydawał się jak każdy inny, czyli dający jakieś wyzwanie, ale nie przesadnie duże. Z takim podejściem ruszyłem po Zgubę Pokrzyw i co się okazało?
Na miejscu zaatakowały mnie z początku niezbyt silne staruchy posługujące się magią. Padły dosyć szybko, a zaraz za nimi padłem ja. Otóż zaczął mnie atakować wspomniany Wiedźmokruk, również posługujący się magią, ale znacznie bardziej śmiercionośną. Szkarada znajdowała się w takim miejscu, że bardzo ciężko było do niej podejść. Zapis gry wczytywałem ogromną ilość razy. W pewnym momencie zwątpiłem w całą grę i uznałem, że to koniec. Jak dalej tak będzie to nie ukończę jej nigdy. Tym bardziej, że był to przeciwnik w zadaniu pobocznym, a więc w teorii powinien być czymś łatwym.
Tak jednak nie było. W tamtym momencie nie byłem w stanie pokonać tego Wiedźmokruka, co niestety poskutkowało (aż wstyd się przyznać) użyciem przeze mnie konsoli zaimplementowanej do gry. Naprawdę długo byłem cierpliwy do tego zadania. Czas jaki na nie poświęciłem zapewne pozwoliłby mi ukończyć nie jeden, a nawet kilka innych questów. Nie będę jednak kłamać, że z każdą moją kolejną klęską obrywało się już nie tylko samej grze, ale i jej twórcom, a mój język stawał się coraz bardziej wulgarny. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że pomimo tylu prób nie udało mi się ukończyć tego zadania bez pomocy „tgm”.
Bandyci/Kumanie – Kingdom Come: Deliverance
Kingdom Come jest pod wieloma względami hardkorowe. Między innymi ze względu na system zapisu, system walki, czy elementy survivalowe. Jednak mnie osobiście to nie przeszkadza. Bardziej przeszkadza mi w tej grze obecność dopakowanych bandytów, przed którymi trudno uciec. Używając szybkiej podróży, czy też zwyczajnie jadąc konno, często natrafiałem na grupki bandytów atakujących mnie i sprawnie zabijających. O ile byli to zwykli chłopi z widłami to było okej, ale jeśli trafiałem na kogoś z halabardą albo Kumanów to przechodziłem przez stan przedzawałowy.
Nie rozumiem jakim cudem oni w pełnych zbrojach są tak szybcy, podczas gdy Henry po jednym machnięciu mieczem musi odsapnąć. Bardzo mnie irytowały walki z nimi, przez co starałem się ich unikać co często było bardzo trudne albo niemożliwe. Zwłaszcza jak się trafiało na większą bitkę, będąc otoczonym przez kilku przeciwników, atakujących to mieczem, to halabardą, czy łukiem. Nie mogę zaprzeczyć, że lubię wyzwania w grach, ale wyzwanie nie równa się z walką ze zbyt dopakowanymi przeciwnikami. Często ginąłem w takich sytuacjach co podwójnie irytowało, bo jak wiadomo w tej grze autosave'ów jest jak na lekarstwo, a zapisać grę można jedynie w łóżku.
Przeciwnicy w samochodach – Mad Max
Kto grał w Mad Maxa zrozumie na czym polega ten problem. Nie jest on irytujący na początku przygody na pustkowiach, ale po pewnym czasie potrafi doprowadzić do białej gorączki. Chodzi mi tu o swobodną eksplorację i w zasadzie brak możliwości ucieczki przed atakującymi przeciwnikami. Ile razy mając samochód już na skraju wytrzymałości trafiałem po drodze na dwa czy trzy pojazdy przeciwników. A były one dwa razy szybsze od mojego.
Było to o tyle ciekawe, że nawet z włączonym nitro były problemy, by je wyprzedzić.Nie wiem jakie oni tam mieli silniki, pewnie od odrzutowców, ale nie zmienia to faktu, że irytowali bardzo mocno i potrafili zniechęcić mnie do tej gry. Choć składały się na to też inne czynniki. To między innymi przeciwnicy byli jednym z powodów, dla których Mad Maxa ukończyłem dopiero po dwóch dłuższych przerwach. Moim zdaniem to bez sensu na siłę dokuczać graczowi. Jak nie mieliście czym wypełnić mapy to nie uprzykrzajcie chociaż jej przemierzania.
Kultyści - Far Cry 5
Kolejna dość świeża produkcja w moim zestawieniu, która popełnia błąd na jaki mogły sobie jeszcze pozwolić produkcje sprzed dekady. Mowa o nachalnych atakach ze strony przeciwników. Grając w tę część Far Cry doznałem szoku widząc, że moje podróżowanie po Hope County przed odbiciem regionu od Seedów wiąże się z całkowitym unikaniem głównych dróg, a co za tym idzie także pojazdów wszystko przez to, że ciągle można było natrafić na kultystów Jak ktoś grał w poprzednie odsłony wie, że w Far Cry 3 czy 4 pojawiały się patrole atakujące protagonistę, ale nie były one tak częste. W FC5 co kilkaset metrów można trafić na szwędających się kultystów i wyklucza to spokojną eksplorację, no bo i jak?
Wchodząc na jakąś posesję, która pierwotnie wydaje się wolna od wrogów, za chwilę za plecami pojawia się wskaźnik widoczności przez kultystę i zaczyna się kolejna strzelanina. Można zrozumieć, że ta część jest nastawiona na krwawą rzeź, ale bez przesady, co to za przyjemność nie móc się ruszyć, bo ciągle ktoś zaczyna atakować? Co śmieszniejsze, po odbiciu regionu kultystów praktycznie nie ma, ale także i nie ma za bardzo co robić, więc idzie się do kolejnego, by znowu walczyć o chwilę spokoju. Strasznie to irytuje i na początku liczyłem, że to może jakiś błąd i Ubi to naprawi. Jak się jednak okazało, tak się nie stało.
Smok (Flemeth) – Dragon Age: Początek
Bardzo dobra gra RPG z bardzo ciekawą fabułą i bardzo, ale to bardzo irytującym przeciwnikiem, który pojawił się tam chyba przez pomyłkę aniżeli w zamierzonym celu. Mowa o Flemeth, wiedźmie i matce Morrigan – jednej z naszych towarzyszek. W Dragon Age już od pierwszej części było coś takiego jak questy członków zespołu polegające na pomocy w ich prywatnych sprawach wykraczających poza misję ratowania świata. Jednym z takich questów był ten związany z Flemeth, w którym jej córka Morrigan zleca, by ją zabić.
Wszystko wydaje się proste. Według słów naszej towarzyszki jej matkę opętał jakiś demon i stała się plugawcem, czyli niezbyt potężnym demonem. Jak się okazało na miejscu, Flemeth była smokiem, prawdopodobnie jednym z arcydemonów. Była bardzo trudna do pokonania i strasznie wymagająca. Najgorsze było, że ta walka wymagała stałej uwagi na każdym z bohaterów, nie można było sobie pozwolić na błąd, bo kończyło się to śmiercią po kolei każdej ze sterowanych postaci.
Co gorsza, pasek zdrowia smoka spadał tak wolno, że walka nie dość, że się dłużyła to strasznie irytowała w momencie, kiedy się ginęło. Rozpoczynanie wszystkiego od nowa, próba odtworzenia taktyki z poprzedniej próby i szukanie nowych sposobów po kilku razach sprawiało, że miałem ochotę wyrzucić cały komputer przez okno i zapomnieć, że istnieje coś takiego jak gry.
Duchy w upiornej mgle – Wiedźmin 2: Zabójcy Królów
Problem ten dotyczy przede wszystkim osób, które inwestowały swoje talenty w magię. Wiedźmin 2 był stworzony w bardzo przystępny sposób, jeśli chodzi o ponowne przechodzenie. Po akcie pierwszym przebieg całej gry zależy od tego z kim wejdziemy w sojusz. Jednak pewnych momentów nie da się przeskoczyć. Takim momentem jest upiorna mgła, która powstała w wyniku klątwy, a my musimy ją zdjąć. Całość wydaje się w porządku, jednak problem pojawia się w momencie, gdy wchodząc do mgły w celu odczarowania pola bitwy, wcielamy się w duchy poległych żołnierzy.
Umiejętności Geralta idą w odstawkę, więc nie ma co liczyć na fikołki. W celu robienia uników mamy do dyspozycji jedynie parowanie ciosów i machanie mieczem. Z kolei przeciwnicy są w niektórych momentach całkiem liczni i tu zaczyna się frustracja. Jeszcze jak nasz Geralt jest rozwijany w kierunku szermierki to wszystko jest okej. Można wyprowadzać riposty czy skuteczniej blokować ataki, bo te umiejętności wciąż zostają dostępne. Niestety inwestując talenty w Znaki wiedźmińskie, mamy podstawowe umiejętności szermierki, więc na ułatwienia nie ma miejsca.
Pierwszym momentem, który ciężko zaliczyć jest niewielka bitka, w której wcielamy się w jednego żołnierza i ruszamy na przeciwników z kilkoma szybko padającymi pomocnikami. Do pokonania mamy dwóch czy trzech upiornych żołnierzy oraz Draugira, dosyć silnego demona. Pozostając samemu śmierć to dosłownie chwila, ataki nacierają z każdej strony. Bardzo ciężko ich pokonać nie mając zbyt wielu możliwości w walce. Jednak jak już się to uda, pojawia się kolejny problem.
Wcielamy się wtedy w Seltkirka z Gulety, ducha jednego z generałów, który również nie specjalnie ma rozwinięte umiejętności bojowe. Do pokonania jest kilku przeciwników, w tym część z nich broni się tarczami, więc rozbicie ich obrony staje się jeszcze trudniejsze. Grając na poziomie nagłej śmierci nie ma szans, by ukończyć ten fragment za pierwszym podejściem. A złość wtedy wykracza poza skalę.
Azar Javed – Wiedźmin
Pierwsza część Wiedźmina była dla wielu toporna i ciężka do przyswojenia przez swój archaiczny już nawet na tamte czasy silnik graficzny. Sam długo się męczyłem z tą odsłoną nim opanowałem ją do tego stopnia, by móc ją ukończyć na najwyższym poziomie trudności. Nie zmienia to jednak faktu, że zanim to nastąpiło niektórzy przeciwnicy sprawiali mi problemy już na najłatwiejszym, jednym z nich była Bestia z Podgrodzia, która była „bossem” w pierwszym rozdziale.
Jednak z nią się uporałem po pewnym czasie, natomiast Azar Javed przyprawił mnie o pierwsze siwe włosy. Walka z nim to był dla początkującego mnie istny horror, dosłownie ginąłem na dwa może trzy ciosy. Berengar też na niewiele się przydawał, bo ginął dosyć szybko. Serie ciosów jakie wyprowadzał Javed były dla mnie nie do powstrzymania.
Długie godziny spędziłem nad pokonaniem go, równie długie padały wiązanki w jego kierunku, potrafił mocno wkurzyć. W momencie, kiedy wyprowadzałem atak coś tam lekko odbijał, oszałamiał mnie i swoją serią uderzeń sprowadzał mnie do parteru. Ciekawe jest natomiast to, że końcowy boss był o wiele łatwiejszy niż Javed...
Wilkołak z zadania „Dzikość Serca” - Wiedźmin 3: Dziki Gon
Kolejny przeciwnik z gier serii Wiedźmin. Wilkołak z tego zadania był chyba moją największą zmorą w tej produkcji. Trafiłem na tego questa zupełnie przypadkiem i zupełnie przypadkiem nie mogłem go za nic w świecie przejść. Pomimo że miałem level wymagany do podjęcia się tego zadania, niestety wilkołak okazywał się zbyt silny.
Nie miałem na niego żadnego sposobu, podchodziłem do tej walki dziesiątki razy nim postanowiłem zrezygnować. Bałem się, że jeśli je porzucę już po odnalezieniu wilkołaka, stracę możliwość jego ukończenia w przyszłości. Na szczęście była możliwość ukończenia po lekkim expie i wbiciu kilku poziomów. Nie zmienia to niestety faktu, że najadłem się przy nim nerwów i byłem już skłonny całkiem olać tego questa.
Detlaff – Wiedźmin 3: Krew i Wino
Największa zmora z jaką kiedykolwiek miałem okazję walczyć w grach video. Śmierć po jednym ataku kojarzyła mi się zawsze z serią Dark Souls, a w tym przypadku stała się częścią wiedźmińskiej historii. Sama walka nie byłaby trudna, gdyby nie faza, w której Detlaff zmieniał się w chmarę nietoperzy, która w pełni trafiająca w Geralta przynosiła natychmiastowy zgon. Przez naprawdę długi czas nie mogłem wyczuć momentu, w którym zrobić unik podczas tego ataku.
Wymagało to niezwykłej szybkości jak i precyzji. Późniejsze fazy, kiedy Detlaff zmieniał się w obrzydliwą, latającą kreaturę, też nie były łatwe, co po chwilowym opanowaniu fazy z nietoperzami przynosiło kolejny zgon i męczarnia zaczynała się od nowa. Po opanowaniu tego Detlaff stawał się przeciwnikiem na kilka minut, jednak niesmak po pierwszych próbach walki z nim pozostanie już na zawsze.
Imlerith – Wiedźmin 3: Dziki Gon
Ten potężny generał Dzikiego Gonu dał mi się w kość bardzo mocno. Otóż walka z nim była nie dość, że szybka i dosyć zręcznościowa to jeszcze ataki Geralta zadawały mu niekoniecznie duże obrażenia, dlatego to chyba była najtrudniejszy „fajt” w podstawowej wersji gry. Imlerith teleportował się i zadawał silne ataki swoją tarczą i buławą, że niekiedy nie dało się nadążyć z rzucaniem Quen.
Dosyć dobrą metodą było Igni, ale też przy małym rozwoju tego znaku nie przynosiło nadzwyczajnych korzyści. Długo siedziałem nad Imlerithem i wierzyłem, że w końcu mi się uda być odpowiednio szybkim, by go pokonać. Udało mi się po kilkunastu próbach, jednak w mojej pamięci nadal zostaje on jednym z najbardziej problematycznych przeciwników.
Dajcie znać na facebooku lub w wątku na forum z jakimi przeciwnikami wy mieliście problem Lub po prostu, których uważacie za irytujących.
Zyskaj dostęp do tysięcy gier na konsole
Wymieniaj, kupuj oraz sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!
Dołącz już terazFanatyk gier dziwnych, które niekoniecznie są popularne w Polsce. Czas spędza w produkcjach głównie azjatyckich, ale nie stroni też od multi w dobrym towarzystwie. Pamięta czasy, gdy Blizzard i Electonic Arts wydawały jeszcze dobre produkty.