Bardzo często zdarza się, że poznajemy kogoś i jesteśmy w stanie wyrobić sobie opinię na jego lub jej temat w ciągu zaledwie pięciu minut.
Taka sama maniera występuje w grach komputerowych, nie tylko została przypisana komunikacji międzyludzkiej. Sposób w jaki wrzucają nas w rozgrywkę z reguły kształtuje już na samym początku odczucia i zaczyna kreować opinię. W wielu przypadkach jest to błędne, lecz nikt nie ma na to wpływu. Pierwsze wrażenia są ważne, jednak czasami warto przeczekać i dopiero potem ocenić grę. Mimo wszystko, w artykule prezentuję wam dobre i złe aspekty, które wpływają na szybką ocenę produkcji oraz uczą nas jak w nie grać.
Niekiedy, a obecnie coraz częściej, gry komputerowe rozpoczynają się od wrzucenia gracza w wielki świat pobieżnie informując o co chodzi. Właściwie nie wiadomo od czego zacząć, a producenci chyba bali się wprowadzać rozbudowane tutoriale dotyczące walki czy poruszania się, ogólnie rzecz biorąc klawiszologii. Idealnym przykładem jest produkcja Star Wars The Force Unleashed. Zamiast nauczyć grającego używania odpowiednich klawiszy, by mógł bez problemu wykonywać podstawowe ataki i obsługiwać się mieczem świetlnym, wciela się on w lorda Dartha Vadera. Sam bardzo dobrze pamiętam jak to wyglądało. Musiałem w locie i w miarę szybko ogarnąć co i z czym się je.
Mimo że na samym początku gry steruje się potężną postacią, w zasadzie nic nie wiadomo.
Wcielając się w skórę lorda Sithów mogłem poeksperymentować z mocami, kombinacjami i ogólnie poruszaniem się. Potem już idzie z górki, gdy fabuła zmusza nas do grania jako Starkiller. Jako Vader poznałem wszystkie możliwości ciemnej strony, a było to na samym początku... Z drugiej jednak strony istnieją tytuły, które wprowadzają gracza w tzw. samouczkach, a niektóre z nich w trakcie całej rozgrywki dopowiadają o nowych mechanikach i możliwościach. Jeśli graliście w którąś odsłonę Call of Duty, wiecie co mam na myśli. Słynnego tutorialu w Modern Warfare nie da się zapomnieć. Gra za rączkę prowadziła jakie przyciski należy wcisnąć, by strzelić, rzucić granatem czy biec. Dla mnie była to strata czasu, bowiem trwało to za długo. Gdyby całość była krótsza lub gdyby po prostu w trakcie dialogów pojawiały się wskazówki, byłoby lepiej. A informacje o tym, że na mapie można obserwować ruch wrogów przemilczę. Nie trzeba nic więcej dodawać.
Gry RPG i sandboksy stoją głównie na fabule, która musi zostać w odpowiedni sposób poprowadzona, by gracz nie odczuł jej ciężaru już na samym początku.
Zwykle to się udaje – rozpoczyna się gra, na ekranie mamy krótkie (lub długie intro) wprowadzające w historię i rozpoczynamy rozgrywkę, by chwilę później dostać po buzi pierwszym plottwistem. Immersja jest bardzo ważna, a niektóre tytuły radzą sobie z tym wręcz genialnie. Pierwszym takim przykładem może być chociażby Grand Theft Auto IV. Niko Bellic przybywa do Stanów Zjednoczonych Ameryki i ma plan spokojnie żyć u boku kuzyna, Romana. Amerykański sen jednak szybko staje się nie taki piękny jakby wszyscy się tego spodziewali. Pierwsze godziny gry to swoiste wprowadzenie w świat, nie wiemy jeszcze wszystkiego, musimy wykonywać misje, by z czasem poznać mroczne sekrety Liberty City.
GTA V również może pochwalić się nienaganną imersją, lecz w tym przypadku wszystko zaczyna się od wielkiego „bum” – napadu w North Yankton, który z perspektywy całej fabuły jest punktem, od którego wszystko się zaczęło. Bardzo często postaci wracają w dialogach (i nie tylko) do przeszłości, z czego wynikają same problemy. Seria Grand Theft Auto zawsze wyróżniała się dobrym poprowadzeniem linii fabularnej, fakt, że czasami można odnieść wrażenie, że była ona po prostu słaba nie ma znaczenia. Po drugiej stronie medalu zaś stoją produkcje, które wrzucają nas od razu na głęboką wodę. Tak głęboką, że niekiedy można chwycić się za głowę i zapytać na głos „co tu się odwala”?
Dobrymi przykładami takich zagrywek okażą się głównie produkcje japońskie, a mam tu na myśli Kingdom Hearts II, serię Hyperdimension, Tokyo Xanadu, czy z bardziej znanych World of Final Fantasy, pierwszą odsłonę Dragon Quest Heroes czy NieR: Automata. Nieraz zdarzą się setki tysięcy dialogów, przez które trzeba przebrnąć (trzeba je czytać, jeśli chcemy wiedzieć, o co w ogóle chodzi), a czasami po prostu jesteśmy rzuceni prosto do rozgrywki bez wytłumaczenia co dokładnie mamy robić. Ten problem odczułem w najnowszej Zeldzie, nie miałem z początku pojęcia dokąd iść, z kim pogadać. I nigdy bym nie wpadł na pomysł ścięcia drzewa, które potem jak spadnie na ziemię okaże się mostem na drugą stronę kanionu.
Zagrywką, którą coraz częściej stosują producenci to inkorporacja, tudzież przyłączenie, mechanik znanych z trybu online do singla. Wiem, niektórzy zaraz się oburzą, że gry singleplayer już nie istnieją, a Fortnite jest w ogóle najlepszy i kropka. Jednak nie o to chodzi, nie zapędzajcie się tak! Chciałem napisać w pierwszej kolejności o elementach multi w produkcjach Ubisoftu i bijatykach. Nie od dziś wiadomo, że mordobicie sterowanych przez AI przeciwników z czasem staje się po prostu nudne. Dlatego ciekawą opcją wydaje się możliwość starcia z prawdziwymi ludźmi, którzy wiedzą co robią. Na pewno jest to ciekawe urozmaicenie w takich produkcjach jak Injustice, Tekken czy Mortal Kombat. Ubisoft z kolei w ciekawy sposób zaimplementował tryb online w Assassin’s Creed III, IV oraz Unity.
W dwóch pierwszych mogliśmy wybrać jeden z kilku trybów i wspólnie ze znajomymi cieszyć się z gry, natomiast odsłona opowiadająca o francuskiej rewolucji posiadała funkcję kooperacji, podczas której razem z kolegami (bądź koleżankami) mogliśmy planować zabójstwa w Paryżu. Takie mało inwazyjne zabiegi są w mojej opinii lepsze niż to co obecnie dzieje się z rynkiem gier. Twórcy zupełnie odchodzą od trybu dla pojedynczego gracza i serwują co rok tytuły kierowane dla osób, które lubują się w multiplayerze. Nie mi oceniać czy okaże się to sukcesem czy nie, jednak da się zauważyć, że battle royale na dobre zadomowił się na rynku i nie zamierza go póki co opuszczać. Każdy woli co innego, jednak wiernemu fanowi klasycznych Call of Duty czy starych Battlefieldów może zrzednąć mina. Obecnie tego jest tak dużo, że nowi gracze nie wiedzą co wybrać, a jak już wybiorą to pada na Playerunknown’s Battlegrounds, Fortnite lub CS:GO. Nie mam nic przeciwko tym grom, każdy gra w co chce, ale wyraźnie widać trend, który zmierza ku wyparciu produkcji dla pojedynczego gracza.
Znacie jakieś tytuły, które tuż po rozpoczęciu kipią aż od różnego rodzaju mechanik, które sami musicie ogarnąć?
Na pewno znacie. Tutaj znowu świetnymi przykładami są produkcje jRPG, dla jednych „chińskie gry”, a dla drugich styl życia. Osobiście, dawno temu nie przepadałem za takimi propozycjami, odrzucały mnie głównie przez natłok miliona różnych aspektów, które łączą się ze sobą, a są niezbędne, by jako tako móc grać. Po latach zrozumiałem, że nie ma czego się bać, a to wszystko da się ogarnąć, bądź co bądź nie może to być jakoś super skomplikowane, przecież to gra komputerowa, a nie fizyka kwantowa. Nie każdemu jednak przypadają japońskie gry do gustu i sądzę, że jest to właśnie tym spowodowane.
Weźmy na przykład Tokyo Xanadu Ex+. Jest to typowe jRPG, nieco podobne do Persony 5, lecz tutaj raz, że fabuła jest zakręcona jak zepsuty termos, a dwa, że pojawiają się mechaniki, które z początku niczemu nie służą, ale ich nieużywanie będzie wiązało się z konsekwencjami. Nie twierdzę, że gra jest zła, jest bardzo dobra, lecz mogłaby skupić więcej czasu na wytłumaczenie co, gdzie i jak. Nasz rodzimy Wiedźmin 3: Dziki Gon wprowadza nas w tajną sztukę ważenia eliksirów, tworzenia mutagenów i przedmiotów. Prawda jest taka, że eliksirów użyjemy może maksymalnie 3 razy, gdyż po prostu będziemy musieli, bez mutagenów da się grać, a tworzeniem przedmiotów zajmą się tylko osoby, które chcą skompletować rynsztunki.
Dodatkowo gra nas niejako zmusza do zbierania przedmiotów, podczas gdy medytacja regeneruje zdrowie i uzupełnia braki w eliksirach. Dziki Gon stał już się obiektem kultu niektórych graczy, nie chcę im się narażać, lecz powyższe aspekty mogły być lepiej skonstruowane. Żeby nie było, sam ograłem Wiedźmina 3 dwukrotnie i planuję kolejne podejście. Z drugiej strony barykady znajduje się przywołana już przeze mnie Persona 5, równie napakowana różnymi mechanikami. Różnica polega na tym, że nim rozpoczęła się prawdziwa gra, ja już wiedziałem co z czym się łączy, jak i po co używa oraz dlaczego tak, a nie inaczej. Można? Jak najbardziej można.
W większości przypadków gracze mają jakąś wiedzę na temat tytułu, który po raz pierwszy odpalają.
Czy to przeczytali w sieci, dowiedzieli się od znajomych, czy usłyszeli w radiu. Gra powinna rozpocząć się w taki sposób w jaki oczekiwaliśmy. Każdy z nas ma inne oczekiwania i może solidnie przejechać się na przehajpowanym produkcie licząc na świetną grafikę, głęboką fabułę lub ciekawy system walki. „Co za syf, przecież tego nie było w trailerze”, „Znowu zrobili to samo, a ja głupi kupiłem” lub „Napompowany balon pękł” to tylko delikatne wersje komentarzy, których są setki tysięcy w Internecie. Trudno ich uniknąć, ba, sam wypowiadałem podobne grając chociażby w Fifę 18, Injustice 2, czy Dragon Quest Heroes: The World Tree's Woe and the Blight Below.
Fifa znudziła mnie po dwóch godzinach, nie wińcie mnie za to, bijatyka nie trafiła w gust, a Dragon Quest okazał się nie tym czym myślałem, że jest po wcześniejszym ograniu sequela. To nie jest nic złego, że czasami pozwolimy sobie na odrobinę złości czy sarkazmu. Znajomi mogą namawiać do kupna danego tytułu, komentarze na forach internetowych mogą być jak najbardziej przychylne, ale to nie znaczy, że akurat nam dany produkt podpasuje. Deweloperzy cały czas obmyślają nowe kierunki rozwoju, w które chcą podążać. Niektórzy idą w stronę multiplayera, część podąża ścieżką pojedynczego gracza, a jeszcze inni próbują połączyć oba tryby w jeden. Niekiedy uczą nas jak powinniśmy grać, a w innych przypadkach mamy radzić sobie sami od samego początku. Nie istnieje gra, która pasowałaby każdemu graczowi (chyba, że mowa o Chrono Trigger, ale to już inna historia). Każdy z nas ma własny gust, znajdzie coś dla siebie i należy to zaakceptować oraz szanować. Nikt nie chce być nazywany durniem tylko ze względu na fakt, że gra w tytuł X, podczas gdy ktoś inny gra w Y.
Zyskaj dostęp do tysięcy gier na konsole
Wymieniaj, kupuj oraz sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!
Dołącz już terazFanatyk gier dziwnych, które niekoniecznie są popularne w Polsce. Czas spędza w produkcjach głównie azjatyckich, ale nie stroni też od multi w dobrym towarzystwie. Pamięta czasy, gdy Blizzard i Electonic Arts wydawały jeszcze dobre produkty.