Dying Light 2: Stay Human - recenzja gry (PS5). Czasami musisz być potworem, aby pozostać człowiekiem.
25 maja 2023
Zakup własny. Tekst został w 100% oparty o moje własne doświadczenia z ww. tytułem (73 h rozgrywki).
Długo wzbraniałem się od uruchomienia Dying Light 2. Nie dość, że tytuł kupiłem grubo po premierze, to po odebraniu paczki płytka niby wylądowała w napędzie mojej PS5, a łatki zostały pobrane, to dopiero kwietniowa aktualizacja Krwawa jatka sprawiła, że postanowiłem przejść najnowsze dzieło polskiego Techlandu. I to od deski do deski!
Tragedii nie ma…
Minął ponad rok od premiery, a w sieci dostępnych jest mnóstwo recenzji. Dlatego nie będę SZCZĘDZIĆ Wam mniejszych lub większych SPOJLERÓW. Fabularnie, o dziwo, jest zdecydowanie lepiej niż w pierwszej części. Co nie oznacza, że zapada w pamięć jak produkcja z 2015 roku. Aiden, pielgrzym, przybywa do Viledor, fikcyjnego miasta położonego gdzieś w Europie środkowej, a jego głównym celem jest odnalezienie zaginionej siostry, Mii, oraz zemszczenie się na Waltzu, który jest naszym głównym adwersarzem. Oczywiście nie zabrakło twistów fabularnych, a w szczególności wyborów, które doprowadzą do dwóch różnych zakończeń (czyli dobrego i złego oraz ich wariacji, co łącznie daje pięć).
Ludzie toczą wojnę nie tylko z postępującym wirusem z Harran, ale również między sobą. Mamy tu tzw. Ocaleńców, czyli wolnych ludzi chcących żyć według najzwyklejszych norm społecznych. Ich przeciwieństwo stanowią SPecy, czyli Stróże Prawa. Wojskowa hierarchia, podporzadkowanie i chęć kontroli to tylko niektóre z aspektów charakteryzujących tę frakcję. Ostatnią stanowią Renegaci, wrogo nastawieni do reszty ugrupowań, jak i głównego bohatera. Z kwestią czasu i podjętych decyzji poznajemy ich prawdziwe oblicze, ale pominę tę kwestię i zostawię Wam do sprawdzenia.
…ale najlepiej też nie jest
Historia naszego protagonisty jest angażująca i to ona wraz z chęcią poznawania każdego zakamarka pierwszej lokacji, którą jest Old Viledor, w pierwszych godzinach rozgrywki były moim głównym motorem napędowym. Początek z tytułem to niekończący się potok negatywnych porównań do Dying Light, które tak zapadło mi w pamięci. System walki nie ten, parkour nie taki, o dziwo, graficznie coś mi nie pasuje. W szczególności znaczna zmiana zaszła w nocnych wypadach, które teraz są zdecydowanie za łatwe. Nie czułem presji goniących mnie zombie, która stanowiła clou zabawy nocną porą. Szkoda, bo jedynka gwarantowała poczucie niepokoju i ciągłego deptania nam po piętach przez kreatury znacznie silniejsze od nas.
Jeżeli mam być szczery, to byłem bliski pożegnania się ze Stay Human, co wiązało się z usunięcia go z dysku. Ale im dalej w las, tym można rzec, było coraz lepiej, bo przyzwyczajałem się do faktu, że obcuję z następcą, który w założeniach ma być zdecydowanie większy i lepszy. A powodem tego w głównej mierze był moment, w którym dochodzimy do tzw. bezpiecznego pułapu rozwoju postaci. Staje się ona silniejsza i sprawniejsza, a wszystko to poprzez zbieranie rozrzuconych tzw. inhibitorów oraz inwestowanie zdobytych punktów doświadczenia w drzewku parkour oraz walki.
Kolejnym game changerem miało być wielokrotnie wspominane i reklamowane przez studio przekazywanie terytoriów pod władze danej frakcji, które miało wiązać się z jakże ważnymi wyborami i idącymi za nimi zmianami. W istocie ogranicza się to do uruchomiania kluczowych obiektów i oddania ich jednemu z dwóch ugrupowań, które w zamian oferuje nam pewne profity. Mój wybór padł na Ocaleńców, co zdecydowanie pomogło mi w poruszaniu się po mieście w pionie, jak i w poziomie. Tyrolki (z czasem dwustronne), katapulty oraz możliwość uratowania przez postać niezależna zamiast zgonu i standardowego odrodzenia się w pobliskim bezpiecznym miejscu. Oczywiście to tylko niektóre z nich. Na sam koniec wspomnę o trzech istotnych przedmiotach, czyli lotni, haku oraz latarce UV. Otrzymujemy je wraz z postępem, a w szczególności dzięki dwóm pierwszym rozgrywka nabiera tego, co brakowało przez pierwsze kilka godzin gry, czyli dynamiki, która stanowi rdzeń tej serii. Tym bardziej, że po dotarciu do Central Loop słowo eksploracja nabiera nowego znaczenia. Do dyspozycji oddano nam wieżowce, które częściowo możemy przemierzać. Wyciągi, które okazują się przydane i możliwość wykonywania parkourowych kombinacji. Bo nie ma nic przyjemniejszego niż w biegu, wykorzystując pęd, zaczepić się hakiem i wyskoczyć z dwudziestego piętra swobodnie szybując, a następnie lądując na dachu ze wślizgiem pomknąć gdzieś dalej.
4K czy 60 kl/s?
Zanim zanurzyłem się w świat pełen zombie, trochę czasu spędziłem w menu. Dożyliśmy dziwnych czasów, gdzie standardem staje się możliwość dostosowania opcji graficznych w konsoli. Początkowo wybrałem tryb jakości (z Ray-Tracingiem), ale szybko zmieniłem go na ten związany z wydajnością. Niestety 30 fpsów strasznie „kłuło” mnie w oczy, tym bardziej, że to gra oparta na szybkim poruszaniu się. Tragicznie to wyglądało w początkowej lokacji, która składa się głównie z lasu. Do tego miałem wrażenia dość dziwnego klatkowania. Nie należę do osób, którym zależy na jak najlepszej grafice, a RT nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Do tego nie mogłem przyzwyczaić się do nienaturalnej pomarańczowej poświaty (cały czas mowa o prologu - potem magicznie znika), która w pierwowzorze była standardem. To idealny przykład love - hate relationship. Jak już wiecie, na początku chemii nie było, by z czasem gdy wkroczyłem w stare miasto, pokochać za ciasną zabudowę, całokształt wykreowanego świata i kierunek artystyczny. Bywało lepiej, bywało gorzej (a to przedmiot lewituje, tu cienie się wykrzaczyły), ale koniec końców Dying Light 2: Stay Human graficznie można polubić, a nawet pokochać. Pamiętajcie, wybierzcie 60 klatek. Będziecie szczęśliwi, bo płynności obrazu przy parkour to, jakby nie patrzeć, podstawa.
Run, jump, fight
Udźwiękowienie stoi na wysokim poziomie. Bo co to za gra akcji/survival horror bez porządnej sfery audio? Odgłosy otoczenia, walki, pomrukiwanie wałęsających się nieumarłych, a w szczególności poruszania się postaci. To jest to! I jedynie potwierdza się jedna rzecz - polscy aktorzy głosowi nie umieją w gry. Dubbing jest sztuczny, intonacja źle dobrana do zaistniałe sytuacji. Jedynie barwy głosu do postaci zostały moim zdaniem idealnie dobrane. Tak naprawdę tylko to ratuje wybór zagrania w rodzimym języku. Osobno wypowiem się o OST, bo to co skomponował Olivier Deriviere wraz z London Contemporary Orchestra jest muzycznym hołdem dla tego tytułu. Album zdecydowanie powinien znaleźć się w Waszych muzycznych platformach streamingowych. Nie ma tygodnia bym między podcastami, a standardowymi playlistami nie wplótł paru utworów, nucąc przy tym jak zawodowy maestro.
Co za dużo to nie zdrowo
Jak wspomniałem na początku tekstu, przejście głównego wątku fabularnego i większości zadań pobocznych zajęło mi ponad 70 godzin. Czy to dużo? W porównaniu do tego, co swego czasu podał dział komunikacji Techlandu to kropla w morzu, bo 500 godzin na pełne ukończenie gry (kilkukrotne) to zdecydowanie zbyt dużo (to i tak mało powiedziane. 500h ?! To chore!). Oczywiście wynik ten jest naciągany, ale i tak, co przesiedziałem przed TV to moje. Ale w takim razie jak spędziłem te kilkadziesiąt godzin? Zadania związane z fabułą to 25 misji, które niestety są nierówne. Wynika to z zawirowań związanych z Chrisem Avelloonem, który był odpowiedzialny za scenariusz. Określany jest jako najlepszy scenarzysta w branży gier i czuć to w pierwszych etapach, ale wraz z rozwojem poziom niestety spada, by pod sam koniec zaserwować nam powtarzającą się walkę z tym samym przeciwnikiem. Nie obraziłbym się gdybym swój końcowy wynik zmniejszył o połowę, a część zadań po prostu wyrzuciłbym albo skrócił. Mowa tu o zleceniach dla Gildii Gońców, czy Baby. Jest to dziesięciokrotne wykonywanie tych samych czynności, które w rzeczywistości nie wprowadzają nic nowego poza dozbieraniem punktów doświadczenia do zdobycia dwóch trofeów.
Nigdy więcej
Przez 80% czasu bawiłem się świetnie, ale pozostałe 20% to tylko i wyłącznie formalność, by tytuł ukończyć i mieć go odhaczonego w mojej liście gier na 2023 rok. Nie kupiłem na premierę i nie żałuję tej decyzji. Dzięki temu doczekałem się podkręconej akcji, którą zaserwowała mi najnowsza aktualizacja. Krwistej i brutalnej, czyli takiej jaka powinno być od początku. Tak samo jak transmogryfikacja sprzętu, ale to już szczegół. W obecnych cenach wziąłem w ciemno i to była jedna z lepszych decyzji. Czy polecam? Tak, bo to kolejna produkcja pokazująca, że Polska liczy się w światowym gamedevie.
Zyskaj dostęp do tysięcy gier na konsole
Wymieniaj, kupuj oraz sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!
Dołącz już teraz