Recenzja gry na PS5
Zakup własny. Tekst został w 100% oparty o moje własne doświadczenia z ww. tytułem (78 godzin rozgrywki).
Kryształy, setting dark fantasy, Cid. Klasyczne motywy Final Fantasy. Nowa pełnoprawna, numerowana część wraca z założeniami do korzeni serii epickich przygód od Square Enix, przynajmniej w fundamentalnych kwestiach. Czy nowa ekskluzywna na PlayStation 5 gra japońskich mistrzów RPG spełnia pokładane w niej nadzieje na prawdziwie nextgenowy jRPG? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszej recenzji.
FF XVI była jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie gier 2023 roku. Prawdę mówiąc, informacja, że najnowsza część mojej ulubionej serii jRPG będzie wydana wyłącznie na PS5 sprzedała mi konsole japońskiej korporacji. Zapewne domyślacie się jaką wagę ma dla mnie ta gra więc przejdźmy do rzeczy.
Seria powraca do korzeni w kwestii umiejscowienia akcji. Niemal średniowieczny klimat dark fantasy, miecze i magia. Królowie i cesarze, królewny i książęta. Może trochę przesadziłem, bo to ostatnie może nie do końca. Głównym bohaterem opowieści jest Clive Rosfield, syn króla Rosarii, aspirujący do bycia Tarczą czyli elitarną gwardią strzegącą następcę tronu. Jest nim brat naszego protagonisty imieniem Joshua. Nie jest on jednak zwyczajnym chłopcem, ponieważ drzemie w nim moc Feniksa, eikona ognia. Fakt ten powoduje, że chociaż jest młodszy od naszego głównego bohatera opowieści, to właśnie on jest dziedzicem tronu. Clive jest przez swoją matkę traktowany jako ten gorszy, wręcz nie chciany syn. Ale nie przez ojca, widzącego w nim wojownika strzegącego przed złem młodszego brata. Królestw jest kilka a stolica każdego jest zbudowana u podnóża Matczynego Kryształu. Twory te są przyczyną powstania magii w tym świecie. Ludzie, którzy są wrażliwi na ich działanie, a co za tym idzie władają magią wykorzystywani są jak niewolnicy.
Tak, nowy FF porusza dość poważne tematy. To historia, która w pewnym stopniu przypomina Grę o tron zarówno tematyką, skomplikowanych relacji między postaciami, brutalnością, a także seksem. To tytuł nie podobny pod tymi względami do poprzednich części. Jest dużo krwi, są brutalne sceny śmierci i mocne słownictwo. Są sceny łóżkowe, które w poprzednich częściach były traktowany umownie i trzeba było się domyślać co się stało. Tak tu już mamy kilka scen erotycznych, aczkolwiek pozbawionych widoku newralgicznych części ciała. Jak wiemy nagość w elektronicznej rozrywce to wciąż temat tabu i zapalnik na potencjalny skandal. Im dalej tym, korzystając znów z analogii do GoT, podobnie jak we wspomnianym serialu serialu HBO, tak i w opisywanej przeze mnie grze poziom opowieści spada.
Gdzie ten nextgenowy jRPG?
Square Enix już od pewnego czasu próbuje mieszać w formule japońskich roleplayów. Odejście od turowych walk na rzecz bardziej dynamicznych starć w czasie rzeczywistym jest efektem właśnie takich starań. Osobiście jestem fanem turowych walk, a szczególnie takich, które wymagają taktyki i pewnej dozy pomyślunku. W najnowszej części tego nie ma ani jednego, ani drugiego. Jest jedynie wciskanie jednego przycisku z używaniem co pewien czas ataków specjalnych eikonów, czyli summonów. Niestety, gra nie stanowi żadnego wyzwania intelektualnego a tym bardziej manualnego. Jak można było zapomnieć o istocie systemu walki tej serii!? Nie rozumiem jaki zamysł mieli projektanci potyczek poza tym, że mają być efektowne (co się owszem udało).
Otóż zawsze clou walk było znalezienie słabych stron przeciwników i wykorzystanie ich dla swojej przewagi. Wroga, którego żywiołem był przykładowo ogień, łatwiej było pokonać używając broni lub czaru z elementem lodu. Nowy Final wyrzucił to do kosza. Przykładowo Ogniowe bomby, klasyczny przeciwnik w serii był niewrażliwy na ataki żywiołem ognia, a nawet one go leczyły. Jedynym efektywnym sposobem na pokonanie go było użycie przeciwnego elementu czyli lodu. Nowy Final wyrzuca te założenia do kosza i nie ma znaczenia jakimi żywiołem atakujemy. To wręcz absurdalne. Sam podstawowy atak jest praktycznie taki sam i większość starć można wygrać jedną ręką dusząc kwadrat, a w drugiej ręce trzymać telefon i przeglądać dostępne oferty na wymiengry.pl. Toż to istny samograj. Co więcej od samego początku mamy w ekwipunku dostępne wyposażenie, które samo za nas wykona unik czy atak. I nawet nie używając tych ułatwiaczy gra jest banalnie łatwa. Nie tędy droga i wydaje mi się, że tych stu najlepszych inżynierów Sony, którzy ponoć pomagali w dewelopmencie gry zajmowało się właśnie zapewnieniem tego cinematic experience pozbawionego jakiegokolwiek wyzwania. Może przesadzam, bo są potyczki, które dają w kość, ale są to absolutnie opcjonalne potyczki, które wielu graczy może pominąć. Nie tego się spodziewałem, tym bardziej widząc w napisach końcowych Platinum Games, mistrzów efektownych i przede wszystkim wymagających systemów walki, co pokazali w Stranger of Paradise: Final Fantasy Origin.
Zapytacie, czy nextgenowych wrażeń doświadczymy w kwestiach graficznych. Odpowiedź jest prosta. Wróćmy na chwilę do zapowiedzi PlayStation 5 i obietnic grafiki w jakości 4K, w przynajmniej 60 klatkach. Ledwo dwa lata i nic z tych obietnic nie ma. Coraz częściej dostajemy produkcje, które owszem ładnie wyglądają, ale o płynności rozgrywki musimy zapomnieć i zmuszani jesteśmy ponownie przyzwyczajać się do 30 klatek na sekundę. Nowa Finalna Fantazja ma czasem problem z utrzymaniem nawet i tego. Tryb wydajności owszem, daje wyższą płynność gry, ale to nie jest w ogóle stabilne. Praktycznie co krok w oczy biją spowolnienia animacji. Jasne przyzwyczaiłem się do trybu lepszej jakości grafiki dość szybko, ale ja siedzę dość daleko od ekranu. Znajdując się znacznie bliżej telewizora dostałbym oczopląsu od tej rwącej animacji. Dobrze, że chociaż widoki są ładne i jest na czym oko zawiesić. Na całe szczęście nie mamy do czynienia ze strukturą open worlda, a teren naszych działań to zamknięte miejscówki, do których dostajemy się za pomocą punktów szybkiej podróży z poziomu mapy. Dzięki temu twórcy mogli skupić się na większym dopracowaniu lokacji. Jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobili. Tereny są puste, miłe dla oka ale puste. Snują się po nich potwory czekające na ubicie, ale sama eksploracja jest ograniczona do minimum. Bardzo rzadko nasze lizanie ścian jest nagradzane jakimś skarbem ze skrzynki czy ciekawszym przeciwnikiem. I niech mi ktoś wyjaśni po co twórcy dodali możliwość skoku skoro mało kiedy to się przydaje? To kolejna dziwna decyzja projektantów gry.
Jednakże najnowsza produkcja Square Enix, po przyzwyczajeniu się do 30 fps’ów, potrafi wyglądać olśniewająco. Szczegóły zbroi Clive’a, faktura tkanin, efekty podczas walk czy gęstość roślinności w lasach robią wrażenie. Podobnie jak mimika twarzy, szczególnie podczas prerenderowanych scenek, powoduje opad szczęki. Pamiętam jak za czasów PlayStation 2 i Emotion Engine pokazywany był filmik z FF8, ale renderowany w czasie rzeczywistym. Wszyscy zastanawiali się czy kiedyś faktycznie gry będą tak wyglądać. Otóż będą, w 2023 roku, a nawet lepiej! Nie jest tak, że pod każdym względem FF z szesnastym numerem w podtytule wygląda wręcz bosko. Zdarzają się mało atrakcyjni NPC czy czasem Clive’a zrobi dziwną minę, szczególnie kiedy się uśmiecha. Ale to tylko małe ryski na ogólnym graficznym pięknie. Tylko ta nieszczęsna płynność animacji...
Innym poziomem wizualnych doznań są starcia eikonów. Nie będzie to spojlerem (a uwierzcie mi, jestem na nie wyczulony) bo te walki reklamowały grę. W głowie się nie mieści to co się wyczynia w trakcie tych epickich pojedynków. Czasem też dzieje się tyle, że nie nadążałem z rejestrowaniem kto, kogo i czym zdzielił. To istna orgia dla oczu, przepełniona eksplozjami, promieniami, efektami cząsteczkowymi, błyskami czasem tak intensywnymi, że aż musiałem mrużyć oczy. To zupełnie inny poziom, w którym widać nową generacje zarówno sprzętu jak i projektowania oprawy. Właśnie tego brakowało mi w God of War Ragnarok. Tych monstrualnych, monumentach bitw, w pył niszczących wokół to co znajdzie się na ich drodze, a wszystko to w akompaniamencie fantastycznych utworów Masayoshi Sokena. Czapki z głów. Do kwestii dźwiękowej i muzycznej nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Głosy postaci są świetne, bardzo dobrze oddają emocje nimi targane. Sama muzyka potrafi pompować adrenalinę podczas walk, a innym razem wprowadzić w odpowiedni nastrój podczas fabularnych wstawek. Poproszę o możliwość posłuchania pełnego soundtracku na platformach streamingowych.
Przynieś, zanieś, pozamiataj
Może nextgena znajdziemy w mega ciekawych zadaniach pobocznych czy w głównym wątku fabularnym? Zgadnijcie. Niestety nie tym razem. Praktycznie każda z misji gry rozgrywa się tak samo. Od razu widać kto jest głównym producentem gry, bo nie kto inny, a Naoki Yoshida, człowiek który uratował mmo Final Fantasy XIV, grę w którą ciężko było grać w momencie premiery. To on sprawił, że ostatecznie gra odniosła sukces po wielu latach poprawek. W nagrodę za to osiągnięcie producent dostał szanse stworzenia szesnastej części serii, ale w formule singleplayer. Niestety, naleciałości z gry mmo widać jak na dłoni. Główne zadania polegają zawsze na tym samym. Przebić się przez plansze, po drodze ubić mniejszych mobków, czasem zbić czempiona, a na końcu pokonać bossa. Żadnych zagadek środowiskowych, questów polegających na rozmowach czy misji skradankowych. Między zadaniami fabularnymi zawsze pojawiają się sidequesty i tu również wieje sztampą na kilometr. Pogadaj z NPC, idź gdzie ci kazał i ubij to co wskazał. Powtórz sto razy. Jedynie w końcowej fazie gry zadania robią się ciekawsze fabularnie i warto je zrobić. Zrobiłem je wszystkie, bo chociaż narzekam na ich styl, to w moim trybie grania sprawdzały się one dość dobrze. Głównie gram wieczorami, jak dzieci pójdą spać. Mam wtedy swoją godzinkę czy dwie. To wszystko sprawiło, że aż tak mnie nie nudziły te sidequesty. Jednakże mogę się domyślić, że gracz który będzie spędzał z tą grą kilka solidnych godzin dziennie może czuć znużenie podczas obcowania z tą produkcją.
Znajdź swój płomień
Jednakże jeśli ponownie spojrzycie na sam początek recenzji i liczbę 78 godzin jakie spędziłem w grze, to trafnie stwierdzicie, że musiałem dobrze się bawić przy tym tytule. I tak też było. Pomimo swoich wad Final Fantasy dał mi masę frajdy i z zaciekawieniem śledziłem losy Clive’a. I choć z czasem mroczna opowieść traci impet i trafia na mielizny fabularne, to nadal chciałem się dowiedzieć, co się stanie na końcu fabuły. Historia oraz jej bohaterowie mieli potencjał do stworzenia ponadprzeciętnej opowieści. Postać Cida i jego motywacja to małe mistrzostwo scenopisarstwa jednak według mnie ostatecznie zostało to zaprzepaszczone. Trudno więcej napisać nie wchodząc w szczegóły fabuły żeby wam nie zepsuć przyjemności z jej poznania. Myślę, że jak zagracie to zrozumiecie o co mi chodzi.
Odnoszę wrażenie, że Square Enix trochę się pogubiło w trakcie tworzenia tej gry. Za bardzo Yoshida chciał się przypodobać zachodnim odbiorcom, zapominając po drodze trochę o fanach serii i gatunku. Stworzyli grę, która nie wiadomo tak do końca czym chce być. Ani to rpg a tym bardziej jrpg, bo rozwój postaci jest uproszczony przez większość gry i tak naprawdę możliwość zabawy jakimikolwiek buildami otwiera się dopiero pod koniec gry. Ani to slasher bo system walki jest prosty jak budowa cepa, z wciskaniem jednego przycisku bez przerwy na czele. Ani to mmo bo tylko przypomina je konstrukcją questów, a przecież to gra dla jednego gracza. Nie zrozumcie mnie źle, to jest dobra gra. Inaczej nie spędziłbym w niej prawie 80 godzin i nie zrobiłbym wszystkiego co można zrobić za pierwszym podejściem. Po ukończeniu gry dostajemy możliwość rozpoczęcia nowej gry + ze zdobytymi wcześniej broniami i zdolnościami eikonów, a nawet z nowym wyższym poziomem trudności. Ale nie miałem motywacji żeby grać ponownie.
Jednak włączyłem oczywiście z recenzenckiego obowiązku ng+ z poziomem trudności Final Fantasy. I nie zauważyłem znaczącej różnicy w poziome wyzwania. Wszystko myślę przez odblokowane ataki eikonów i wykucie możliwie najsilniejszej broni dostępnej podczas pierwszego przejścia gry. To wszystko spowodowało, że grę odstawiłem i zabrałem się za kolejne tytuły. To dobra gra ale brakowało mi tego czegoś co miały dawne części serii. Były przebłyski w szesnastce i już miałem banana na twarzy i myśl w głowie, że w końcu się udało stworzyć godną następczynię kultowych gier z PlayStation one. Ale potem brutalnie zostawałem sprowadzany na ziemie, zdając sobie sprawę, że to tylko kolejna część sławnej serii.
Zyskaj dostęp do tysięcy gier na konsole
Wymieniaj, kupuj oraz sprzedawaj gry na PS5, PS4, Xbox Series X, Xbox One i wiele innych platform!
Dołącz już terazZaczynałem od gier, w których więcej trzeba było sobie wyobrazić niż było widać na ekranie. Gram sam, gram z moimi dziećmi, gram ze znajomymi. Praktycznie nie ma takiej gry, w jaką bym nie zagrał, ale jrpg na zawsze będą przyspieszać bicie mojego gamingowego serca. Podobno więcej kupuje gier niż jestem w stanie zagrać.